Hrabiowie na barykadach. Arystokracja w powstaniu warszawskim | Monika Dobrzeniecka
Od piły, dłuta, młota, kielni – Stolico, synów swoich sław, że stoją wraz przy Tobie wierni, na straży Twych żelaznych praw… – głoszą słowa „Warszawskich dzieci”. Ale oprócz nich w Warszawie byli też hrabiowie i książęta. Warto o nich opowiedzieć.
Nie ulega wątpliwości, że arystokracja stanowiła jedynie maleńki ułamek uczestników powstania. Dyskusyjna może wydawać się też cała tytulatura, zwłaszcza jeśli będziemy odwoływać się do „równości szlacheckiej". Jednak w dwudziestoleciu międzywojennym nikogo to nie dziwiło i hrabia był hrabią, a książę – księciem.
Na hasło „arystokracja" i „powstanie warszawskie" najczęściej przychodzi nam na myśl hrabia Tadeusz Bór-Komorowski, Komendant Główny AK, który w sierpniu 1944 r. wydał rozkaz o wystąpieniu. Przez cały okres walk przebywał w Warszawie i niewątpliwie odegrał ważną rolę, jednak nie był w tym czasie jedynym arystokratą w stolicy. Napisano o nim wiele – że wizytował walczące oddziały, odznaczał, odniósł obrażenia w czasie wybuchu „czołgu-pułapki". Wreszcie o tym, że nie wywiózł z Warszawy ciężarnej żony, by być fair wobec innych kobiet. Nie będziemy się też zastanawiać, czy jego decyzja była słuszna czy nie. Spróbujmy pokrótce przyjrzeć się tym utytułowanym ludziom, o których często wiemy bardzo mało.
Nie święci...
Zamiast przedwojennego „Jaśnie Panie Hrabio" na barykadach rozlegało się raczej gromkie „Tak jest, panie dowódco!" – zwykła wojenna kolej rzeczy.
Hr. Adam Remigiusz Grocholski, ukrywający się pod przybranym nazwiskiem Żukowski, od samego początku związany był z konspiracją, pełniąc m. in. funkcję komendanta „Wachlarza". W czasie powstania walczył na Mokotowie, a od 1 września 1944 r. dowodził pułkiem „Waligóra". Zachowały się wystawione przez niego meldunki sytuacyjne, w których informował dowództwo o przebiegu walk, wyróżniających się żołnierzach, stratach w ludziach i ogólnym stanie fizycznym i moralnym oddziału. W meldunku z dn. 22.09.1944 r. zawiadamiał o sukcesie, jakim było zdobycie 1500 sztuk amunicji, 5 sztuk „pancerfaustów", garłacza, sprzętu sapersko-minerskiego, mundurów i bielizny. Płk Mazurkiewicz „Radosław" pisał o nim: „W Powstaniu Warszawskim płk dypl. Grocholski dowodził odcinkiem na Mokotowie, postawą swoja bojową i energią dowódcy zyskuje uznanie przełożonych". Obraz dzielnego żołnierza wyłaniał się też ze wspomnień jego towarzyszy broni, którzy w 20 lat później przemawiali na jego pogrzebie.
25 września 1944 hr. Grocholski odniósł ciężką ranę pachwiny i wraz z ludnością cywilną został wyprowadzony z terenu walk. Istnieją trzy wersje tego, w jaki sposób hr. Grocholski został ranny. Pierwsza mówi o tym, że otrzymał postrzał, gdy osobiście strzelał do czołgu niemieckiego. Według drugiej, zastrzelił niemieckiego oficera jadącego bryczką, a w odwecie artyleria niemiecka ostrzelała budynek w którym przebywał. Trzecia jest najbardziej prozaiczna: stał w bramie wydając rozkazy, gdy obok rozerwał się pocisk granatnika i ranił 3 osoby, w tym hr. Grocholskiego. „Ojciec dostał nie wiem ile kul, w ręce, w brzuch i w nogę. Wynieśli go. Przebrali go za cywila, bo ojciec był w mundurze. Jak ktoś miał mundur to się ubierał w mundur" – opowiadała jego córka, Barbara Grocholska-Kurkowiak w wywiadzie dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. W wyniku odniesionych ran, hr. Adam Remigiusz Grocholski pozostał inwalidą do końca życia. 29 września został awansowany do stopnia pułkownika oraz odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari IV kl. i Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami.
Prócz hr. Adama Remigiusza Grocholskiego w walkach na Sadybie brał też udział jego brat Ksawery – por. „Leonard" – oraz synowie. Hr. Mikołaj należał do konspiracyjnej formacji 1 Pułku Szwoleżerów AK, hr. Remigian walczył w batalionie „Zośka", natomiast najmłodszy, hr. Michał, należał do Szarych Szeregów. Młodych powstańców nie brakowało, do nich zaliczymy m. in. 22-letniego hr. Andrzeja Leona Żółtowskiego ps. „Żuk". 30-letni hr. Włodzimierz Ignacy Zamoyski, ps. „Cyk", walczył w randze podporucznika. Był dowódcą plutonu osłonowego walczącego w Śródmieściu. Zginął 2 sierpnia 1944r. przy ul. Marszałkowskiej 129. Było ich więcej – często dziś zapomnianych.
Sanitariuszki
W powstaniu brały też udział arystokratki, w większości młode dziewczyny, które towarzyszyły oddziałom jako sanitariuszki. Była to m. in. Maria Żółtowska – córka hr. Andrzeja Żółtowskiego i Wandy z książąt Czetwertyńskich, księżniczka Krystyna Światopełk-Czetwertyńska – córka Seweryna, hr. Maria Grocholska – córka Marii Józefy Światopełk-Czetwertyńskiej i Michała Grocholskiego, a także córka Adama Remigiusza Grocholskiego – hr. Barbara, ps. „Kuczerawa", której konspiracyjny pseudonim odnosił się do mocno kręconych włosów. Były one sanitariuszkami 1 Pułku Szwoleżerów AK. Niektóre ziemianki dopiero z czasem miały mieć prawo do tytułu. Tak było z sanitariuszką bat. Gozdawy – Antoniną Marią Siemińską h. Leszczyc, od 24 listopada 1945 r. księżną Sapieżyną, używającą pseudonimu „Barbara". Za swą ofiarność została ona odznaczona Krzyżem Walecznych.
Kobiety w powstaniu warszawskim nie tylko pracowały na zapleczu, ale były również sanitariuszkami i łączniczkami. Wśród nich znaleźć można również arystokratki. Fotografia Joachim Joachimczyk. Domena publiczna.
Ze wspomnień hr. Barbary Grocholskiej-Krukowiak wynika, że również jej matka, hr. Barbara Grocholska z książąt Światopełk-Czetwertyńskich pomagała w szpitalach powstańczych, jednak nie była zaprzysiężona w strukturach AK. Jak widać rodzina Grocholskich odznaczyła się podczas walk o Warszawę w 1944. Mieli szczęście – przeżyli piekło powstania. Jednak arystokratyczne korzenie nie oznaczały, że z wojennej zawieruchy wyjdzie się cało. Dowodem na to jest księżniczka Róża Maria Sapieżanka, która poległa jako sanitariuszka, prawdopodobnie 2 września 1944 r. przy ulicy Malczewskiego. Jej siostra Jadwiga Teresa przeżyła powstanie. W wywiadzie dla AHM MPW mówiła: „Ona z moją drugą cioteczną siostrą zostały odkomenderowane gdzie indziej, do innego oddziału. Siostry nie zobaczyłam już nigdy. Chodziły plotki, każdy opowiadał co innego. Jak w końcu dojechały do Krakowa, to jedni mówili, że widzieli jak ją wzięli Rosjanie, drudzy mówili, że uszła cało i że jest w Niemczech. Właściwie nie bardzo wiadomo, co się z nią stało. Potem mówili, że wyszła z kuzynką z noszami po chorych i że zawalił się na nie jakiś pięciopiętrowy [budynek], ale właściwie nikt nie wie, co się z nimi stało. Masę ludzi tak przepadło. Wyszłam sama z mojego oddziału." Arystokraci, którzy nie brali udziału w walce, tak jak nieutytułowana ludność cywilna, ginęli pod gruzami domów lub padając ofiarą niemieckich kul.
Powstańcza miłość
W tak dramatycznych okolicznościach ludzie mocniej odczuwali zarówno rzeczy straszne, jak też wzniosłe i piękne. Przykładem tego były śluby, jakich udzielano podczas powstania.
3 września 1944 r. pobrali się Leszek Rybiński i 17-letnia hrabianka Beata Maria Helena Branicka h. Korczak. W czasie pokoju ślub ten odbyłby się z pompą, godną „panienki z Wilanowa". W czasie powstania ogromnym luksusem była woda i mydło, by panna młoda mogła odpowiednio przygotować się do tak uroczystej chwili. Państwo młodzi w ślubnym prezencie otrzymali pomidora. Nie było też rodziny, ani licznych przyjaciół. Obecny był na szczęście ojciec hr. Beaty – hr. Adam. Miał on grupę krwi „0" i jak wynika ze wspomnień jego córki, w czasie powstania oddawał krew dla rannych, obchodząc kolejne szpitale polowe.
Co z cywilami?
Powstanie było trudnym czasem zarówno dla walczących, służby sanitarnej i cywili. Hr. Maria Tarnowska w swoich wspomnieniach pisze o spotkaniu z siostrzenicą, hr. Marią Żółtowską, tuż po jej wyjściu z kanałów – umorusaną, zmęczoną, ale jednak tryskającą zadowoleniem, że tym razem udało się przechytrzyć wroga. Hr. Tarnowska odegrała zresztą ważną rolę, gdy z ramienia PCK negocjowała z dowództwem niemieckim wyjście z Warszawy ludności cywilnej. Dzięki niej w dniach 8-9 września 1944 stolice opuściło ok. 14 tysięcy ludzi – głównie kobiet, dzieci i starców. 8 września z polecenia Komendanta Głównego AK przekazała też odmowną odpowiedź na niemiecką propozycję kapitulacji. Podczas tego spotkania ustalono również, że Niemcy będą traktować oddziały Armii Krajowej jak regularne wojsko. Sama hrabina wraz z mężem pozostała w Warszawie mimo wznowienia walk, zaprzysiężono ją bowiem w strukturach AK, a od września 1944 r. była w stopniu majora.
W jej wspomnieniach, pozbawionych nadmiernych emocji, pojawia się wizja ostatnich dwóch tygodni powstania, gdy brakowało żywności i wody. Widać w tym miejscu wydelikacone podniebienie, bo gdy większość warszawiaków śniła o chlebie, ona marzyła o soczystym befsztyku. Zgodnie z prośbą generała Ericha von dem Bacha-Zelewskiego 29 września pojechała do Pruszkowa, by przekonać się, czy powstańcy przetrzymywani w obozie są traktowani jak regularna armia. Niemiecki dowódca prosił też usilnie zarząd PCK, by podjął się ewakuacji z miasta ludności cywilnej i pacjentów szpitali. Ze wspomnień hr. Tarnowskiej wynika, że niemieccy oficerowie darzyli ją szacunkiem – miały na to niewątpliwie wpływ cztery czynniki: płeć, wiek, przynależność do Czerwonego Krzyża oraz wrodzony szacunek Niemców dla arystokracji. Szczególnie ostatni czynnik pozwala nam na wytworzenie pełnego obrazu kapitulacji powstania. Wiedząc, iż prawdopodobnie nie będzie wzięta do obozu przejściowego w Pruszkowie, na rozkaz hr. Bora-Komorowskiego wyniosła z miasta pół miliona dolarów, czyli majątek Podziemia. Pieniądze zaszyto pomiędzy dwoma ręcznikami, tworząc swego rodzaju „kamizelkę". Hrabina była dość drobna, więc założenie dodatkowej warstwy wyglądało bardzo nienaturalnie. By zatuszować dziwne wrażenie hrabina założyła futro, chociaż jak wspominała z powodu upału było to dla niej prawdziwą mordęgą. To z pewnością nie byli święci, a zwyczajni ludzie, którym przyszło żyć w tamtych czasach.
...i błogosławiony
Wiemy już, że wśród arystokratów znajdziemy kadrę dowódczą powstania, szeregowych żołnierzy i służbę sanitarną. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę z tego, że członek książęcego rodu był kapelanem Armii Krajowej. Książę Jan Franciszek Czartoryski wstąpił do zakonu dominikanów w 1927 r., gdzie przyjął zakonne imię Michał. Wkrótce został wyświęcony na kapłana. W czasie I wojny światowej pełnił funkcję adiutanta gen. Miączyńskiego. Wsławił się obroną Lwowa, za co otrzymał Krzyż Walecznych.
Z doświadczenia wiedział więc, że w walczących oddziałach brakuje kapłanów, dlatego już drugiego dnia powstania zgłosił się do komendy III Zgrupowania AK „Konrad" i został mianowany kapelanem. W chwili wybuchu powstania przebywał na Powiślu, w domu profesora Stanisława Kasznicy przy ul. Smulikowskiego 4a. Z powodu walk, powrót do klasztoru był niemożliwy, dlatego został skierowany do pracy w kościele Św. Teresy od Dzieciątka Jezus na Tamce. Błogosławiony Jan Franciszek książę Czartoryski, dominikanin, kapelan powstańców na Powiślu. Domena publiczna.
Jak wynika ze wspomnień Eleonory Elżbiety Kasznicy, ps. „Ela", księża z tej parafii uciekli, pozostawiając otwarte tabernakulum z konsekrowaną hostią, która trzeba było zabezpieczyć przed sprofanowaniem. Książę Czartoryski robił w warunkach polowych to samo co inni kapelani – odprawiał msze św., spowiadał, udzielał absolucji i ostatniego namaszczenia. Msze odbywały się w kościele, ale odprawiał je także na dziedzińcu Ubezpieczalni Społecznej i na terenie Konserwatorium Muzycznego na Okólniku. Prócz tego pełnił posługę w różnych punktach szpitalnych, z których największy mieścił się u zbiegu ulic Tamki i Smulikowskiego, w piwnicy dawnej firmy „Alfa-Laval". Tam urządził kaplicę i przez pięć tygodni służył ofiarnie rannym. „To był człowiek oddany, łagodny, serdeczny, pomocny, a przy tym mocny i zawsze był gotów w najtrudniejszych sprawach, gdzie trzeba było użyć i siły ducha, i rozumu, i fizycznej. Bardzo nasze dowództwo go ceniło" – wspominała Eleonora Kasznica. Nie uchylał się też od prac czysto fizycznych, był silnym mężczyzną, dlatego często widziano go dźwigającego jakieś przedmioty. Co ciekawe, przy całej swojej sprawności fizycznej, miał uszkodzony słuch, co było powikłaniem po przebytej w dzieciństwie szkarlatynie. Częściowa głuchota była tak duża, że prawdopodobnie wiele czytał z ruchu warg. Tym bardziej niesamowite wydaje się to, że w czasie spowiedzi słyszał wszystko i udzielał trafnych porad – tak w każdym razie wynika ze wspomnień powstańców. Miał też odpowiednie podejście do każdego z walczących żołnierzy: jednych traktował twardo, po męsku, z innymi obchodził się łagodniej. Z pewnością nauczył się tego indywidualnego podejścia do ludzi w zakonie, gdzie pełnił funkcję mistrza nowicjatu.
W początkowych dniach września 1944 r. rozpoczęły się ciężkie walki na Powiślu. Żołnierze wraz z personelem medycznym i rannymi, którzy mogli poruszać się samodzielnie, podjęli próbę przedostania się do Śródmieścia. Jednakże przetransportowanie kilku ciężko rannych ze szpitala pod „Alfa-Laval" okazało się niemożliwe. 6 września, około 13.30, na ulicę Smulikowskiego wkroczyły niemieckie patrole brygady Dirlewangera, złożone w większości z pospolitych przestępców. Wiedziano, że Niemcy mordują rannych w szpitalach, dlatego pozostanie z nimi było skazaniem się na pewną śmierć. Zarówno dowództwo, żołnierze, jak i prof. Kasznica – przyjaciel rodziców – usiłowali wpłynąć na decyzję ks. Czartoryskiego, który zdecydował się pozostać z rannymi. Jego jedyną odpowiedzią było skwitowanie, że oddziały powstańcze w Śródmieściu znajdą kapelana. Uważał, że jego obowiązkiem jest pozostać z ciężko rannymi i dodać im otuchy w tych ostatnich chwilach życia. Proszono go więc, by chociaż zdjął habit i dał sobie szansę na przeżycie w stroju sanitariusza, jednak zdecydowanie odmówił. Książę Czartoryski podzielił los rannych z powstańczego szpitala. Został rozstrzelany przez Niemców, a jego ciało spalono na pobliskiej barykadzie.
Jednocześnie, niemal od samej męczeńskiej śmierci, zaczął go otaczać kult świętości. Czy on sam pragnął męczeństwa? W jego pismach możemy znaleźć zapiski mówiące o tym, że męczeństwo jest najpełniejszym przylgnięciem do Chrystusa. Od 1943 r. wspominał o tym rodzaju ofiary dość często. Dziś ciężko rozstrzygnąć, czy była to wypadkowa wojny, mistyczne przekonanie co do nieuchronności losu, samospełniające się proroctwo czy tak ogromna wiara. Gdy w grę wchodzą sprawy religijne pojawia się zawsze nieuchwytna kwestia duchowości. Jako o. Michał Czartoryski został wyniesiony na ołtarze przez bł. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników 13 czerwca 1999 r.
Podsumowanie
Arystokraci – podobnie jak nieutytułowana ludność Warszawy – w sierpniu i wrześniu 1944 r. dzielili ten sam los. Zatarły się różnice klasowe, kiedy jednakowo cierpiano po stracie bliskich, brakowało wody i żywności, tak samo bano się śmierci i okaleczenia. Ciekawe wydaje się jednak to, że w powstaniu było ich sporo – a tak niewiele o nich się mówi. Zwykli żołnierze i dowódcy, sanitariuszki i cywile, a nawet kapelan – mamy tu przykłady wszystkich grup, które przebywały wtedy w Warszawie. Byli tacy co przeżyli i tacy, którzy polegli – książęca mitra czy hrabiowska korona nie były magicznymi przedmiotami, które zapewnią nietykalność. W powstaniu warszawskim stali na równi z każdym innym warszawiakiem – wszyscy byli „Warszawskimi dziećmi" 1944 r.
Monika Dobrzeniecka
Tekst pierwotnie został opublikowany w magazynie historycznym histmag.org w dniu 01-08-2015 na licencji CC BY-SA 3.0
Bibliografia
Redakcja: Tomasz Leszkowicz
Avengers po polsku, czyli mało znana historia „Tarczy” | Monika Dobrzeniecka
Komiksowych agentów S.H.I.E.L.D. znają niemal wszyscy. Niewielu z nas zdaje sobie jednak sprawę z tego, że w czasie II wojny światowej polscy ziemianie i arystokraci też stworzyli pewną tajną organizację…
Klęska wojny obronnej 1939 r. nie stanowiła końca walki o wolność. Wielu żołnierzy nie zamierzało rozstawać się z bronią, a szybko tworząca się konspiracja była najlepszym dowodem tego, że „jeszcze Polska nie zginęła”. Wynikające z odruchu serca i humanitarnych pobudek projekty pomocy żołnierzom pojawiły się już we wrześniu 1939 r. Samo opatrywanie ran, zapewnienie noclegu czy zaopatrzenie w prowiant było jednak tylko działaniem doraźnym. Wśród ziemiaństwa pojawiła się myśl, by nadać tym nieskoordynowanym posunięciom ramy bardziej formalne. Tak narodził się pomysł stworzenia zaplecza dla tworzącej się równolegle konspiracji.
Powstanie organizacji
Generał Tadeusz hrabia Komorowski Bór, Komendant Główny AK i Naczelny Wódz Wojska Polskiego. Domena publiczna
Jej sercem była Małopolska. Sam pomysł utworzenia takiej struktury wyszedł od ziemianina, Leona Krzeczunowicza i hr. Karola Hilarego Tarnowskiego h. Leliwa z Chorzelowa. Opierać się miała ona na strukturach przedwojennego Związku Ziemian. Sama idea szybko uzyskała poparcie wśród ich najbliższych znajomych, dlatego w krótkim czasie wytworzyło się kierownictwo, w którego władzach „zasiadali”: Leon Krzeczunowicz „Roland”, „Ekspress”, hr. Karol Tarnowski ps. „Leliwa”, Roman Lasocki „Prezes”, Leon Popławski, ks. Andrzej Sapieha „Kodeński”, hr. Paweł Żółtowski „Ogończyk” i hr. Jan Zamoyski „Florian”. W ścisłym kierownictwie mamy więc aż czterech arystokratów. Możliwe, że dzięki przedwojennym kontaktom towarzyskim lub rodowym związkom, tak szybko udało im się uzyskać dostęp do twórcy konspiracji w okręgu krakowskim – hr. Tadeusza Komorowskiego, który kilka lat później stanął na czele AK. Leon Krzeczunowicz znał go zresztą z zawodów sportowych, gdyż obaj trenowali jeździectwo.
Twórcy organizacji rozumieli, że efektywna pomoc będzie możliwa tylko wtedy, gdy uda im się włączyć w działanie struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Dlatego potrzebowali poparcia komendanta Obszaru IV ZWZ Kraków. Początek działalności organizacji możemy datować na przełom 1940 i 1941 r., choć często podaje się, że organizacja zaczęła funkcjonować dopiero jesienią 1941 r. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę to, że hr. Komorowski odegrał ważną rolę przy jej formowaniu, a
jesienią 1941 nie było go już w Krakowie, musimy przyjąć, że jest to lekka przesada. Nieprawdopodobne wydaje się to, by tworzenie struktury zajęło rok, bo byłoby to marnotrawstwem sił, czasu i środków. Możliwe jednak, że jesienią 1941 r. prace organizacji nabrały większego tempa lub zwiększył się ich zasięg. Początkowo działano bez nazwy, dopiero Rząd na Uchodźstwie nadał organizacji kryptonim „Uprawa”. Nazwę tę – w obawie przed dekonspiracją – przemianowano później na „Tarczę”,
„Opiekę” i „S1”.
Funkcjonowanie
„Uprawa/Tarcza” nie była tworem oderwanym, ale integralną częścią nowych struktur, dlatego musiała funkcjonować w ramach specjalnych wytycznych. Teren Generalnego Gubernatorstwa, który pokrywał się z działaniami organizacji podzielono na mniejsze komórki – okręgi, którymi zarządzali przedstawiciele organizacji. Stworzono też klucz stałych, rocznych świadczeń na rzecz ZWZ-AK. Świadczenia w gotówce były przekazywane do odpowiednich Inspektoratów, natomiast żywność i
ubrania najczęściej od razu przekazywano działom leśnym. Świadczenia te były uzależnione od wielkości majątku.
Mapa Generalne Gubernatorstwa z późniejszymi zmianami. Autor Lonio17, licencja CC BY-SA 3.0
Do najważniejszych zadań członków organizacji należało zbieranie informacji o ruchach nieprzyjaciela, jego ilości oraz aprowizacji. Ważne było też zachowanie ciągłej łączności, dlatego tak istotne były konie lub inne środki transportu, które często znajdowały się przy dworach. Chociaż „Uprawa/Tarcza” miała skupiać wszystkie warstwy społeczeństwa – w miarę możliwości, objąć akcją wszystkie dwory i parafie na danym terenie – to jednak w jej szeregach przeważali ziemianie. Jako ludzie zamożni mogli sobie oni pozwolić na opłacanie składek na rzecz wojska, ponadto dysponowali dworami, pełniącymi czasem funkcję szpitali czy punktów opatrunkowych, oraz lasami, w których można było ukryć zagrożonych aresztowaniem. Wielu spośród
„spalonych” zatrudniano jako pomocników w folwarkach lub zakładach należących do członków „Uprawy/Tarczy”. Tym zaś, którzy nie mogli pozostać na terenie Generalnego Gubernatorstwa, starano się umożliwić wyjazd za granicę. Dlatego tak istotny był ten dobrowolny podatek, którym obłożyli się ziemianie. Członkowie organizacji uczestniczyli też w zakupie i przewozie broni, wykorzystując pretekst zakupu niezbędnych maszyn rolniczych. Zdarzały się też przypadki, kiedy kontakty z Niemcami wykorzystywano w celu uwolnienia więźniów. Ziemianie i arystokraci, jako ludzie zamożni, mieli tu dużo większe możliwości, choć nie zawsze chodziło o łapówkę. Często przy rarytasach, o jakie trudno w ogarniętym wojną kraju, udawało się
załatwić złagodzenie wyroku, a nawet zwolnienie z aresztu. W ten sposób działali m. in. hr. Maurycy Potocki z Jabłonny czy hr. Maria i Juliusz Tarnowscy. Starano się również objąć opieką rodziny poległych na froncie żołnierzy. W ramach możliwości wysyłano paczki do więzień i oflagów oraz zaopatrywano w broń, odzież i żywność oddziały partyzanckie.
Działalność członków organizacji trwała przez całą wojnę. To m.in. oni udzielali pomocy uciekinierom z płonącej Warszawy w sierpniu i wrześniu 1944 r. oraz w późniejszych miesiącach, gdy przemieszczał się front. By w pełni docenić działanie „Uprawy/Tarczy” weźmy pod uwagę to, że we dworze w zwykłych warunkach mieszkało ok. 10-15 osób, nie licząc służby. Wojna sprawiła, że liczba ta zwiększała się o krewnych lub znajomych. W chwili, gdy przyjmowano zbiegów, liczba ta podwajała
się, a nawet potrajała. Było to ogromne obciążenie, aby wszystkich tych ludzi nakarmić, ogrzać, a rannych opatrzyć. Mimo tego członkowie organizacji wywiązywali się ze swoich obowiązków, co pięknie ilustruje przykład hr. Jana Zamoyskiego, który od chwili upadku powstania warszawskiego osobiście jeździł ciężarówką pomiędzy Warszawą i Krakowem wożąc na południe warszawiaków, w nadziei, że znajdą tam dach nad głową, w drugą zaś stronę leki i żywność.
Możemy się zastanawiać, jak duży odsetek ziemian przystąpił do organizacji. Według Wojciecha Roszkowskiego w województwie warszawskim, kieleckim, krakowskim i lubelskim w 1939 r. było około 4 500 większych majątków ziemskich. Były więc to tereny, które weszły w skład Generalnego Gubernatorstwa. Wielu ziemian jeszcze przed powstaniem „Uprawy/Tarczy” łożyła na potrzeby polskiego Podziemia i nie zawsze chciała zmieniać swoje wypracowane kanały przekazu pieniędzy. Ze wspomnień hr. Jana Zamoyskiego, stojącego na czele „Uprawy” w Okręgu Lubelskim wynika, że o utworzeniu takiej organizacji na tym terenie dowiedziało się ok. 80% ziemian. Część odmówiła przystąpienia do organizacji, właśnie z powodu wcześniejszych
zobowiązań finansowych. Mimo tego, w 1942 r. przekazano na potrzeby AK, z samego tylko Okręgu Lubelskiego, ok. 195 tysięcy złotych, nie licząc świadczeń w naturze. Rok później kwota ta była wyższa o ok 25%. Możemy założyć, że podobnie było również w innych okręgach. Wzrost ofiarności wynikał prawdopodobnie z dobrego zarządzania funduszami, sprawnej organizacji oraz osobistego zaangażowania przywódców. Ziemiaństwo było warstwą o licznych powiązaniach i podobnym etosie,
dlatego informacje wśród nich roznosiły się dość szybko. Mimo tego, iż zdecydowana większość odnosiła się przychylnie do całej idei zaplecza ZWZ-AK, to jednak zdarzały się przypadki, gdy trzeba było długiej namowy. Przykładem tego może być Alfred Antoni Potocki, właściciel Łańcuta. Był on natomiast niezwykle hojny, jeśli chodzi o wspieranie RGO.
Prezydent Ignacy Mościcki odwiedza siedzibę przedwojennego Związku Ziemian (1929 rok). To na jego fundamencie powstała organizacja konspiracyjna skupiająca przedstawicieli tej klasy społecznej. Fotografia ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, sygn. 1-A-1604-1. Domena publiczna.
Podsumowanie
Rola samej „Uprawy/Tarczy” jest nie do przecenienia. Skromny zamysł zaopatrywania wojska przekształcił się w ponadklasową pomoc partyzantom i jednostkom terenowym. Można zaryzykować stwierdzenie, że działanie organizacji w dużej mierze umożliwiło sprawne funkcjonowanie Polskiego Państwa Podziemnego. Ziemiaństwo, po raz ostatni, wystąpiło jako monolit, wykorzystując cały potencjał drzemiący w tej warstwie społecznej. Niemałą rolę odegrał tu status majątkowy, dzięki któremu
zaplecze dla ZWZ-AK udało się zorganizować. Równie ważne było jednak obycie i wykształcenie, pozwalające na zachowanie zimnej krwi w kontaktach z wrogami. Nie możemy zapomnieć też o wychowaniu opartym na chrześcijańskich ideałach, o poszanowaniu dla życia i edukacji w duchu humanistycznym. Działanie „Uprawy/Tarczy” ochroniło przed głodem, a tym samym przed demoralizacją, tysiące partyzantów. Nie ulega wątpliwości, że gdyby pozostawiono ich samych sobie, doszłyby do głosu
prymitywne odruchy, tak łatwe do przyjęcia w warunkach wojennych. Dzięki zapewnieniu tych minimalnych potrzeb, żołnierzy Podziemia nie udało się zezwierzęcić. Przeciwnie – wciąż stanowili karne oddziały, gotowe do walki o wolność.
Jakkolwiek pięknie wygląda historia tych cichych superbohaterów, musimy pamiętać o tym, że nie byli oni nietykalni. Należący do „Tarczy/Uprawy” musieli dbać o swoje rodziny, majątki, podległych ludzi i uważać, by nie znaleźć się na celowniku Gestapo. Tak było z inicjatorem całej akcji, Leonem Krzeczunowiczem, którego aresztowano 1 sierpnia 1944 r. i który po pobycie na Montelupich i w więzieniu przy Pomorskiej 2, został wywieziony do obozów koncentracyjnych. Zmarł 19 marca 1945 r. Jednak zaplecze finansowe, jakim dysponowało ziemiaństwo i arystokracja, stawiało ich w uprzywilejowanej pozycji tych, którzy mogą pomóc innym. O tym, jak dobrze sprawdziło się to w warunkach wojennych świadczy rola „Uprawy/Tarczy”.
Monika Dobrzeniecka
Tekst pierwotnie został opublikowany w magazynie historycznym histmag.org w dniu 16-08-2015 na licencji CC BY-SA 3.0
Bibliografia:
Bniński W., Struktura organizacyjna [w:] Tarcza Rolanda, red. Michał
Żółtowski, Kraków 1989.
Jarocki R., Ostatni ordynat. Z Janem Zamoyskim spotkania i rozmowy,
Warszawa 1996.
Komorowski-Bór T., Armia Podziemna, Warszawa 1994.
Ney-Krwawicz M., Komendanci Armii Krajowej, Warszawa 1992.
Ronikier A., Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Roszkowski W., Gospodarcza rola większej prywatnej własności ziemskiej
w Polsce 1918-1939, Warszawa 1986.
Rudnicki S., Ziemiaństwo polskie w XX wieku, Warszawa 1996.
Tarnowska M., Przyszłość pokaże… Wspomnienia, Łomianki 2008.
Tymowski J., Losy ziemian. Majątek Ulesie w powiecie radomszczańskim
[w:] Ziemiaństwo polskie 1920-1945, pod. red. J. Leskiewiczowej,
Warszawa 1988.
Zamoyski J., Organizacja na Lubelszczyźnie [w:] Tarcza Rolanda, red.
Michał Żółtowski, Kraków 1989.
Czytaj także: