Z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim rozmawia Rafał Górski
Rozmawiamy z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim o szokujących rzeczach podczas obchodów Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu 11 lipca 2022 roku, o pustych obietnicach polityków i o tym dlaczego rośnie wrzód na stosunkach polsko-ukraińskich.
[Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Wołyń – zamilczeć na śmierć]
Rafał Górski: Jakie różnice dostrzega ksiądz w podejściu zarówno władz państwowych i obywateli do obchodów Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu, a do obchodów powstania warszawskiego i skąd biorą się te różnice?
Tadeusz Isakowicz-Zaleski: W czasach komunizmu nie można było mówić o wielu sprawach, jak na przykład zbrodnia katyńska czy zsyłki na Sybir i do Kazachstanu. Po roku 1990 nastąpiła zmiana, jeżeli chodzi o prawdę historyczną i przez ostatnie 30 lat widać bardzo wyraźnie, że chociaż mówi się o wielu sprawach, to jednak jest część spraw historycznych, które są całkowicie pomijane albo zepchnięte gdzieś do trzeciego czy czwartego szeregu. O ile obchody, prawda i pamięć o powstaniu warszawskim, żołnierzach wyklętych, czy na przykład zbrodniach, których dokonywali Niemcy i Sowieci jest bardzo mocno akcentowana przez władze III Rzeczpospolitej, tak niektóre sprawy, szczególnie ludobójstwo dokonane na obywatelach Polski przez nacjonalistów ukraińskich w latach 1939-1947, są spychane całkowicie na margines.
W tym roku było to bardzo widoczne.
Wprawdzie na tegoroczną rocznicę „krwawej niedzieli” na Wołyniu 11 lipca 1943 roku przybyli – co wyraźnie trzeba zaznaczyć – po raz pierwszy od siedmiu lat prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki, to jednak było to wydarzenie bardzo marginalne, gdzie upamiętnienia dotyczące choćby powstania warszawskiego są szerokie, ogólnopolskie i akcentujące wiele spraw.
Oczywiście trzeba pamiętać o powstaniu warszawskim, trzeba pamiętać o innych wydarzeniach historycznych, które kształtują naszą tożsamość, zwłaszcza o tych, które były w XX wieku, natomiast nie można wyraźnie „wypychać” ze świadomości społecznej wydarzeń, które są tak samo ważne, jak wspomniane ludobójstwo. Pamiętajmy, że ludobójstwa miały miejsce nie tylko na Wołyniu, ale na terenie Kresów Wschodnich.
Pierwszego sierpnia, gdy słuchałem o godz. 17:00 wycia syren upamiętniającego powstanie warszawskie, zastanawiałem się, czy dożyję sytuacji, kiedy podobne syreny będą wyć 11 lipca, właśnie w dzień obchodów Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu. Jak ksiądz ocenia tę uroczystość? Jakie słowa padły, a jakie nie padły? Kto nie został w ogóle dopuszczony do wypowiedzi?
Jak wspomniałem, po raz pierwszy od siedmiu lat na uroczystościach był obecny prezydent Rzeczypospolitej. Pan Andrzej Duda na początku swojej kadencji, ale także w czasie kampanii wyborczej w 2015 roku, obiecywał – i to publicznie – że zajmie się nie tylko upamiętnieniem ofiar ludobójstwa, ale także ich pochówkiem. Trzeba pamiętać, że od tych krwawych wydarzeń minęło 80 lat, a zdecydowana większość ofiar – to byli głównie polscy chłopi – nie ma swoich grobów. Nie chodzi tu tylko o pomniki czy tablice pamiątkowe, ale o zwykłe krzyże, które powinny znaleźć się na zbiorowych mogiłach.
Pomnik Rzezi Wołyńskiej w Warszawie, źródło: Gov.pl, CC BY 3.0 PL via Wikimedia Commons
Tak więc pan prezydent obiecywał to siedem lat temu, obiecywał to również w 2019 roku. Rok później była kolejna kampania wyborcza. I co z tego, że były obietnice, jeżeli nic, dokładnie nic w tej sprawie nie zrobiono i nie odbyły się żadne pochówki. Doceniam to, że pan prezydent w końcu zdecydował się przyjść i powiedzieć parę słów w czasie uroczystości 11 lipca, natomiast – to nadal są tylko słowa. Nic za tymi słowami nie idzie, podobnie jak za słowami premiera Mateusza Morawieckiego, który ma przecież możliwość wynegocjowania w rządzie ukraińskim zgody na pochówki i na rozpoczęcie ekshumacji. Nic nie zrobił przez te lata jako wicepremier, a później jako premier.
Nieufność rodzin pomordowanych wynika właśnie z faktu, że przez 7 lat nic nie uczyniono. Przed uroczystościami, w sposób nieoficjalny przedstawiciele władz polskich informowali rodziny, że po raz pierwszy weźmie w nich udział ambasador Ukrainy (który rzeczywiście przyszedł) oraz zapewniali, że dojdzie do historycznego przełomu i zostanie odczytany list od prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego, w którym padną słowa przeprosin. Okazało się, że jest to nieprawda: żadnych przeprosin nie było. Pan prezydent natomiast w swoim przemówieniu starał się akcentować, jak wspaniały jest pan Zełeński i jakie są jego historyczne dokonania. Oczywiście chwała mu za to, że walczy z Rosją, ale nadal żadnego przełomu w sprawach relacji polsko-ukraińskich nie ma.
Kogo zabrakło 11 lipca?
W trakcie uroczystości szokujące były dwie rzeczy. Dla mnie, jako duchownego, było zaskakujące, że nie ma nikogo z przedstawicieli episkopatu, chociaż pan prezydent oficjalnie użył takiego sformułowania na początku swojego przemówienia, że wita serdecznie arcybiskupów i biskupów polskich. Nie było nikogo – stały trzy puste fotele. Zabrakło nawet biskupa polowego, chociaż to jest jego obowiązek, bo jest zatrudniony w Ministerstwie Obrony Narodowej właśnie jako „biskup polowy”.
Co jeszcze księdza zaskoczyło?
Druga rzecz, która była bardzo zaskakująca: do tej pory na wszystkich uroczystościach tego typu przemawiały rodziny pomordowanych. Na tegoroczne uroczystości były przygotowane dwa przemówienia, w tym jedno moje, ale kancelaria prezydenta nie zgodziła się na ich wygłoszenie.
Działo się to wszystko ponad głowami rodzin, czyli pan prezydent mówił, ale nie dopuścił do głosu przedstawicieli. Jeszcze parę dni temu, kiedy odbywały się uroczystości upamiętniające powstanie warszawskie, powstańcy mieli prawo zabrać głos (nawet jako pierwsi). Podobnie dzieje się w trakcie uroczystości upamiętniających ofiary holokaustu – Żydów. W tym przypadku jednak wyraźnie „wypchnięto” te rodziny.
Rodziny obecne na uroczystości miały swoje dwa transparenty, które przemycono, czyli hasło rodzin kresowych „Nie o zemstę, lecz o pamięć i prawdę wołają ofiary”, i drugi – wezwanie, aby pochować ofiary. Cały czas te transparenty były rozwinięte. Kamera Telewizji Polskiej była tak ustawiona, że ani razu nie pokazała tych transparentów.
Rodziny próbowały dwukrotnie podejść do pana prezydenta, ale ochrona się na to nie zgodziła. Dopiero na samym końcu tych uroczystości pan prezydent, idąc do samochodu, musiał przejść praktycznie obok tych transparentów i wtedy doszło do wymiany zdań między rodzinami a panem prezydentem.
Jakie padły słowa? Czy przebiły się one do debaty publicznej?
Na szczęście część tej rozmowy została nagrana przez jednego z uczestników i jest udostępniona w mediach społecznościowych. Przypomnę: pan prezydent przeszedł koło transparentu i się nie zatrzymał. Wtedy jedna z osób zawołała: „panie prezydencie, stoimy tutaj, jesteśmy rodzinami”. Wtedy rzeczywiście pan prezydent się cofnął i podszedł do transparentu, na którym była mowa o pochówku ofiar. Wtedy powiedział on, że „należy ważyć słowa”, że nie można mocno akcentować tych spraw, bo to nie służy obu stronom. Padły też pytania: „co to znaczy obie strony? My tutaj reprezentujemy rodziny”. Później pan prezydent powiedział, że „należy pójść inną drogą”, czyli nie manifestować, nie upominać się o pochówek ofiar, tylko „iść inną drogą”. Nie sprecyzował, jaka to miałaby być „inna droga”.
Ja wtedy powiedziałem, bo stałem razem z nimi, że przecież od trzydziestu lat wolnej Polski są tylko obietnice, po których nic się nie dzieje. Te same obietnice, które składał Andrzej Duda, padały już ze strony śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Później przypomniałem, że w 2015 roku pan prezydent składał raz jeszcze te same obietnice. Prezydent nie powiedział już nic, odwrócił się i poszedł.
Co ksiądz na to?
Była to postawa zaskakująca, bo w swoim oficjalnym przemówieniu przez 20 minut mówił bardzo kwieciście, mieszając zresztą przeróżne wątki, że odbędą się pochówki ofiar, ale tutaj, w rozmowie z rodzinami, mówi: „ważyć słowa”, „nie wolno tego mocno akcentować”. Mówiąc inaczej: trzeba milczeć, czyli schować się i w ogóle o to nie upominać. Nie wyobrażam sobie, żeby te słowa powiedział np. do byłych więźniów obozów niemieckich czy do ofiar holokaustu Żydów w KL Auschwitz, bo wywołałoby to międzynarodowy skandal. Myślę, że te kilka słów powiedzianych przez pana prezydenta najlepiej ilustruje, w czym jest problem.
Problem polega na tym, że poza obietnicami nie ma nic, a spychanie tej sprawy na margines powoduje, że kolejni świadkowie tych wydarzeń odchodzą i niedługo już nawet nie będzie komu wskazać miejsc, gdzie są pochowane ofiary ludobójstwa.
Dlaczego nie dopuszczono rodzin do wypowiedzi podczas tej uroczystości?
Cały tekst rozmowy Rafała Górskiego z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim pt. "Wołyń – ofiary ludobójstwa wołają o prawdę, przeprosiny i pochówek" przeczytasz: Tygodnik Spraw Obywatelskich Nr 141 / (37) 2022 z