Bogusław Wolniewicz, ur. 1927 w Toruniu, zm. 2017 w Warszawie. Studia 1947 – 1951 na UMK pod kierunkiem Tadeusza Czeżowskiego i Henryka Elzenberga. Do 1953 asystent w Katedrze Logiki UMK. 1954 – 1955 robotnik, bibliotekarz, tłumacz. Od 1956 wykładowca logiki i filozofii w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku. 1962 doktorat na UMK. 1963 przeniesiony z inicjatywy Adama Schaffa na Uniwersytet Warszawski. Tam 1967 docent, 1982 prof. nadzw., 1990 zwyczajny. 1969/72 kierownik Zakładu Filozofii UW, 1991/99 – Zakładu Filozofii Religii UW. 1997 emerytura. W czerwcu 1999 usunięty z uczelni przez radę Wydziału Filozofii i Socjologii UW.
Nauka w służbie władzy – patologia świata nowożytno-oświeceniowego | Magdalena Ziętek-Wielomska
Zasadniczą istotą paradygmatu nowożytno-oświeceniowego jest mylne przekonanie, jakoby rzeczywistość niepoznawalna zmysłowo nie dawała się poznać wcale. Błędnie uznano, że ten wymiar rzeczywistości może tylko stanowić przedmiot wiary.
Tytuł aktualnego numeru NMN – W obronie człowieka – sugeruje, że ów człowiek jest w jakiś sposób jest zagrożony, że trzeba go bronić przed jakimś zagrożeniem. I rzeczywiście, jeśli popatrzymy na wypowiedzi i deklaracje wielu wiodących współczesnych intelektualistów, to znajdziemy w nich przesłanie: człowiek umarł, niech żyje era post-człowieka. Tak jak przed ponad stu laty Fryderyk Nietzsche ogłosił śmierć Boga, tak jego współcześni kontynuatorzy, z Yuvalem Hararim na czele, ogłaszają śmierć człowieka. Pomiędzy śmiercią Boga, a śmiercią człowieka ogłoszono jeszcze jeden zgon – zgon prawdy i początek epoki postprawdy. Postmodernizm, posthumanizm, transhumanizm, postprawda, dewzrost – oto ideę siejące spustoszenie na tzw. Zachodzie, który niedługo podzieli los Boga, prawdy i człowieka, a więc zostanie złożony w grobie historii. I słusznie, gdyż idea Zachodu wzrastała na gruzach cywilizacji łacińskiej i miała stanowić oświeceniową imitację cywilizacji personalistycznej, jaką była cywilizacja łacińska, ściśle związana z filozofią grecką – głównie z arystotelesowskim realizmem – następnie zaś prawem rzymskim i chrześcijaństwem. Dlaczego imitację? Dlatego że idee wolności, praw człowieka czy nauki odmieniała przez wszystkie możliwe przypadki i twierdziła, że służy im i że tylko ona może je urzeczywistnić, jednocześnie odcinając się od tych wszystkich cywilizacyjnych źródeł, które idee te stworzyły i w ogóle umożliwiły ich funkcjonowanie. Odcinając Europejczyków od owych źródeł, sprawiła, że wszystkie wielkie ideały oświecenia zawisły w próżni, a z czasem stawały się coraz bardziej frazesami. I tak oto doczekaliśmy momentu, kiedy zostały już tylko puste fasady, co jest prostą konsekwencją założeń samego oświecenia – wyłożymy to poniżej.
Neokolonializm, czyli proletaryzacja państw i narodów. Jego powstanie i upadek.
Kiedy bez dokładnego sprawdzenia przyjmujemy gotowe obce rozwiązania, obcą chęć „pomocy” i udawaną troskę, to mamy pewność, że stoi za tym obcy gotowy „pomysł na nas”, na to w jaki sposób mamy być przydatni dla kogoś.
Neokolonializm stanowi bez wątpienia mocno udoskonaloną wersję kolonializmu, który charakteryzował się otwartym używaniem przemocy, a przez to był widoczny dla wszystkich – ofiar, „katów” i obserwatorów. Wszystko to czyniono jawnie, i to nawet w świetle prawa. Kolonie miały swój własny status uregulowany normami prawa międzynarodowego. Państwa kolonialne w drodze różnych porozumień przyznawały i uznawały swoje prawa do kolonii, terytoriów zamorskich, protektoratów, kondominiów etc. Przykładem tych praktyk była konferencja berlińska, zwana także konferencją kongijską, która odbywała się w latach 1884-1885 w celu ustaleniu podziałów aneksji terytorialnych w Afryce. Jednym z jej postanowień było choćby ustanowienie obszaru dorzecza Kongo prywatną (sic!) własnością króla belgijskiego Leopolda II, który wskutek niewolniczej pracy i bestialskich mordów doprowadził do śmierci od kilku do kilkunastu milionów mieszkańców tego kraju. Podczas konferencji berlińskiej podjęte zostały także ustalenia dwustronne pomiędzy europejskimi państwami w zakresie podziałów terytorialnych na spornych obszarach. Rzecz postawiono jasno i otwarcie: kolonie służyć miały rozwojowi i interesom metropolii, więc ich zasoby, w tym ludność, bogactwa naturalne, ziemia były tylko i wyłącznie przedmiotem eksploatacji. Silniejsi podbijali słabszych i wykorzystywali ich w świetle prawa do swoich własnych celów, nie licząc się zupełnie z dobrem i interesem podbitych.
Wraz z utworzeniem ONZ i rozpoczęciem procesów dekolonizacji tego typu praktyki zostały oczywiście zakazane. Podstawą prawa międzynarodowego stało się prawo narodów do samostanowienia i przyznano je także ludom zamieszkującym byłe kolonie. Jeśli chodzi o sam rozwój prawny, to rzeczywiście była to zmiana olbrzymia i dla każdego zwolennika instytucji państwa narodowego oraz idei narodowej jak najbardziej słuszna! Był to prawdziwy postęp w stosunku do świata, w którym mocarstwa kolonialne „kroiły” sobie świat niczym tort i „przyklepywały” swoje podboje w drodze podpisywania umów i traktatów. Sama zasada prawa narodów do samostanowienia jest słuszna, ale niestety w większości przypadków pozostała tylko na papierze.
Poza uzyskaniem formalnej suwerenności byłe kolonie nie uzyskały tzw. suwerenności materialnej, żeby użyć tutaj pojęcia z dziedziny filozofii prawa prywatnego, w której odróżniamy wolność formalną i materialną. Wolność formalna związana jest ściśle z podmiotowym prawem do zawierania umów cywilnoprawnych wynikającym z zasady swobody zawierania umów, która po raz pierwszy w nowożytnej kontynentalnej Europie pojawiła się w ustawodawstwie Rewolucji Francuskiej a następnie w kodeksie Napoleona. Nie uwzględniała ona jednakże faktycznej pozycji stron umowy, w tym tzw. asymetrii siły, np. między XIX-wiecznym właścicielem fabryki a pozbawionym wszelkiej ochrony prawnej robotnikiem. Ten stan rzeczy w przeciągu XIX w. zaczęły kontestować różne nurty socjalistyczne czy też po prostu zwolennicy polityki socjalnej państwa, którzy wskazywali na to, że sama formalna zasada wolności umów stała się narzędziem panowania bogatych nad biednymi. To bogaci bowiem faktycznie piszą umowy i ustalają warunki korzystne dla siebie, a biedni mogą tylko je przyjąć albo odrzucić w całości. W ten sposób rozpoczął się liczący już ponad 150 lat namysł nad tym, jakie warunki muszą być spełnione, aby formalna zasada wolności umów nie była narzędziem „materialnej” niesprawiedliwości, lecz by obie strony w równym stopniu mogły z niej korzystać dla osiągania własnych interesów.
Analogiczny problem pojawia się w stosunkach między państwami. Także i tutaj można mówić o suwerenności formalnej i materialnej. Suwerenność formalna zewnętrzna, a więc w stosunkach międzynarodowych, polega na tym, że państwo może podpisywać umowy międzynarodowe, utrzymywać armię, prowadzić politykę zagraniczną, utrzymywać placówki dyplomatyczne, jego przedstawiciele zasiadają w ONZ, a integralność terytorialna jest chroniona przez prawo międzynarodowe etc. Suwerenność formalna wewnętrzna wyraża się poprzez stanowienie prawa krajowego, utrzymywanie administracji, służb porządkowych i prowadzenie polityki w rożnych obszarach – gospodarczym, energetycznym, edukacyjnym, kulturowym etc. Formalna suwerenność nie musi jednak iść w parze z faktyczną siłą i materialnymi możliwościami prowadzenia autentycznie samodzielnej, autonomicznej polityki we własnym interesie. Stąd też ponad 100 lat temu pojawiło się pojęcie „narodów proletariackich”, czyli takich, które są jak proletariusze w stosunku do najbogatszych państw i ponadnarodowych grup interesu, w tym finansjery i wielkiego kapitału. Owszem, władze takich państw podpisują umowy z mocarstwami czy przedstawicielami wielkiego kapitału, ale to ci drudzy te umowy piszą, a czynią to ze szczególnym naciskiem na swój własny interes. Państwa-proletariusze często nie mają żadnego wyboru, gdyż są ekonomicznie czy militarnie tak słabe, że w całości zależne od mocarstw i ponadnarodowych instytucji, wobec czego muszą się godzić na każde warunki, żeby tylko przeżyć. I na tym właśnie polega neokolonializm. Formalnie – wszyscy są równi, ale materialnie, w rzeczywistości – silniejsi nadal eksploatują słabszych, którzy nie posiadają narzędzi do tego, by realnie prowadzić samodzielną politykę.
Czytaj więcej: Neokolonializm, czyli proletaryzacja państw i narodów. Jego powstanie i upadek
Miesięcznik Nowoczesna Myśl Narodowa