Z analizy położenia Polski między Rosją i Niemcami łatwo wyprowadzić oczywisty wniosek, że nasz zachodni sąsiad jest tym, który zagraża interesom polskim w sposób najbardziej bezpośredni.
Polityka Wielkiej Polski i polityka Wielkich Niemiec krzyżują się w dwóch zapalnych punktach. Jednym z nich są naturalnie nasze ziemie zachodnie z Pomorzem na czele, ziemie, o których myśli i marzy każdy niemiecki patriota, drugim – obszary, rozciągające się za wschodnią granicą Rzeczypospolitej. Wspomniałem już wyżej, że Niemcom chodzi o coś znacznie więcej niż o naszych kilka pomorskich powiatów. Dlatego też interesy polskie i niemieckie krzyżują się także na Ukrainie, na obszarach dorzecza Dniepru i Bohu, tam, gdzie naród niemiecki widzi ujście dla nadmiaru swej żywotnej energii, a naród polski jedyną drogę dla swej ekspansji cywilizacyjnej, politycznej i gospodarczej.
Pisząc to, bynajmniej nie mam zamiaru wzbudzać w kimkolwiek nienawiści do naszego zachodniego sąsiada i dowodzić, że walka na śmierć i życie między Polską i Niemcami jest czymś nieuchronnym. Nie, pragnę jedynie stwierdzić, że przy niewątpliwie istniejącej, głębokiej sprzeczności między interesami obu krajów, zasadnicze konflikty między nami i Niemcami są zawsze bardzo prawdopodobne i polska polityka zagraniczna musi się z ich prawdopodobieństwem liczyć.
Znajdujemy się dziś w o tyle wygodnym położeniu międzynarodowym, że dwaj nasi sąsiedzi i tradycyjni przeciwnicy są z sobą skłóceni, a poza tym jeden z nich – Rosja Sowiecka – jest zagrożony na Wschodzie przez nowy wylew imperializmu japońskiego i w znacznej mierze militarnie obezwładniony wskutek systematycznego mordowania najwybitniejszych dowódców czerwonej armii. Dzięki temu możemy skupić naszą czujną uwagę na granicy zachodniej, nad którą bynajmniej nie ulatuje anioł pokoju... Ruch Narodowo-Radykalny odrzuca program polsko-niemieckiego współdziałania na Wschodzie, program, znajdujący dziś w Polsce wcale liczny zastęp zdolnych i wpływowych wyznawców.
Nie znaczy to oczywiście, że pragniemy, by Wielka Polska ochraniała swego wschodniego sąsiada. Przypuszczenie takie było by absurdem. Twierdzimy jednak, że Wielka Polska może zwrócić się na Wschód dopiero wówczas, gdy będzie uwolniona od potężnej konkurencji niemieckiej o wpływy nad Dnieprem i morzem Czarnym.
Program polsko-niemieckiego marszu na Wschód przywodzi na myśl słowa Karola V-ego, który tak scharakteryzował stosunki między Cesarstwem a Francją: „ja i mój kuzyn, król francuski jesteśmy zupełnie zgodni jedynie w sprawie Mediolanu: ja chcę Mediolanu i mój kuzyn też chce Mediolanu”. Podobna zbieżność interesów istnieje między Polską i Niemcami: nasz zachodni sąsiad chce panować nad Ukrainą, my również chcemy podporządkować płaszczyznę czarnomorską naszemu planowi polityczno-gospodarczemu. I dlatego też zwolennicy polsko-niemieckiej koalicji przeciw Rosji grzeszą dużą krótkowzrocznością i brakiem wyobraźni. Cała ich koncepcja jest bardzo ponętna i prosta aż do chwili... pokonania Sowietów. Dalszy jednak rozwój wypadków 33 może przybrać obrót dość, powiedzmy, dla Polski niewygodny, jeśli się zważy, że będziemy mieli na wschodnim froncie „sojusznicze” armie niemieckie. Czy wrócą one potulnie do swych garnizonów w Królewcu, Berlinie i Wrocławiu? Czy z chwilą zakończenia działań wojennych przeciw Rosji uznają swoją rolę za skończoną? Czy pozostawią Polsce polityczne wyzyskanie zwycięstwa? Czy po raz drugi, tym razem już dobrowolnie, ustąpią z obszarów, do których naród niemiecki od lat żarłocznie wyciąga ręce?
Oto pytania, nad którymi odpowiedzialny polityk winien się jednak zastanowić. Są w Polsce ludzie, którzy odpowiadają na nie twierdząco. Co do nas, to zbyt wysoko cenimy niemiecki rozum polityczny, byśmy mogli przychylić się do tego poglądu. Oczywista, można wskazywać, że będą traktaty, układy, zobowiązania, regulujące najbardziej sporne kwestie. To jednak nie osłabia naszego sceptycyzmu; chyba wolno nam przecież brać pod uwagę doświadczenie historii, zwłaszcza nam, Polakom, którzyśmy mieli do czynienia z „Wielkim Elektorem”... Bo czyż nie jest to szczególnie charakterystycznym zjawiskiem, że historycy niemieccy obdarzyli tego największego oszusta w dziejach Prus mianem „wielkiego”?
Tak więc polsko-niemiecki sojusz przeciw Rosji kryje w sobie groźne niebezpieczeństwo dla państwa polskiego. Przepuszczanie wojsk niemieckich na terytorium rosyjskie, dopuszczanie Niemców do udziału w rozprawie z Rosją było by po prostu podpaleniem własnego domu po to, by zajął się od niego dom sąsiada. Bo niewątpliwie podpaleniem własnego domu jest każda próba dopomożenia Niemcom do realizacji ich gigantycznych planów na Wschodzie. Mamy osiemdziesiąt milionów Niemców za naszą zachodnią granicą. Chcemy żyć z nimi w zgodzie, choć sąsiedztwo to nieraz daje nam się we znaki. Czyż jednak leży w interesie Polski, by i na Wschodzie pojawiły się polityczne gniazda niemieckie? Polacy, którzy chcą je uwić polskimi rękoma, chorują na bardzo szkodliwy brak wyobraźni. Szkodliwy i niezrozumiały. Bo – powtarzam – wystarczy przypomnieć beselerowskie „państwo” polskie, oblane zewsząd morzem niemieckiego imperium, by wyobrazić sobie, dla jakiego układu sił w naszej części Europy mielibyśmy pracować! Otworzylibyśmy niemieckiemu potokowi drogę na wschód, łudząc się z dziecinną naiwnością, że odpłynie on z powrotem do swego starego łożyska…
Najwięksi w Polsce sympatycy Niemiec są dość dziwnymi sympatykami – posądzają je stale o brak rozumu politycznego.
* * *
Chcemy, by nasz stosunek do Niemiec był dobrze rozumiany. Treścią jego nie jest nienawiść. Przeciwnie, dla współczesnych Niemiec mamy dużo szacunku. Szanujemy ten naród nie tylko za to, że w ostatnich latach dał dowody rzadkiej energii, stanowczości i zmysłu politycznego, ale przede wszystkim za to, że dobrze przysłużył się cywilizacji europejskiej. Narodowo-socjalistyczne Niemcy przyczyniły się w wielkiej mierze do podważenia międzynarodowej pozycji tych sił, które naszą cywilizację rozkładały i niszczyły. Cios, wymierzony przez hitleryzm żydostwu oraz jego narzędziom: masonerii i marksizmowi, posiada ogromną wartość nie tylko polityczną, ale cywilizacyjną w ogóle. (Oczywiście nie mamy tutaj na myśli walki z Kościołem Katolickim oraz bałamutnych doktryn społeczno-filozoficznych, krzewiących się w III-ej Rzeszy. Nasz stosunek do tych zjawisk jest oczywisty i nie potrzebuję go raz jeszcze przedstawiać).
Ale przy dużym szacunku, jaki mamy dla współczesnych Niemiec, nie możemy, niestety, odwrócić oczu od naszej zachodniej granicy, nie przekonują nas głosy, dowodzące, że nastąpił dziejowy zwrot w stosunkach polsko-niemieckich i że oba narody winny obecnie zgodnie podnieść swój miecz przeciwko, sąsiadującemu z nami, Wschodowi...
Nie ulega wątpliwości, że Niemcom zależy obecnie na utrzymaniu przyjaznych stosunków z Polską.
Rzesza jest dzisiaj mocarstwem, dominującym nad polityką europejską, dyktującym swą wolę „demokratycznym” zwycięzcom z Wielkiej Wojny. Jak długo jednak potrwa odrodzona hegemonia niemiecka w Europie? Hitler jest zbyt trzeźwym i przewidującym politykiem, by nie rozumiał, że prędzej czy później stanie przed jego państwem widmo nowej koalicji. Historia Europy uczy go, że ilekroć pojawiała się na naszym kontynencie wielka siła polityczna, zmierzająca do uzależnienia innych od siebie, grożąca zwichnięciem równowagi międzynarodowej, tyle razy zagrożone państwa podawały sobie ręce, by wspólnymi siłami obalić potężnego przeciwnika. W ten sposób Europa powstrzymała imperializm Ludwika XIV, powaliła Napoleona i pokonała wilhelmowskie Niemcy.
III-a Rzesza nie pragnie dziś stanąć oko w oko z nową koalicją. Tym tłumaczy się chęć odciągnięcia Anglii od Francji oraz ugodowe stanowisko wobec Polski.
Tak jest dzisiaj, ale jak będzie jutro?
Hitleryzm jest w całej swej istocie ruchem zdobywczym i może istnieć tylko jako ruch zdobywczy, idący od zwycięstwa do zwycięstwa. Potężna dynamika narodowego socjalizmu, usilnie podsycana przez specjalny aparat propagandowy, musi znajdować ujście w coraz to nowych aktach niemieckiej ekspansji politycznej. Jak dotychczas, rządy hitlerowskie w Niemczech były jednym pasmem triumfów o rozmiarach, nieznanych w dziejach naszego zachodniego sąsiada. Ta potężna, rozbujana zwycięstwami, dynamika III-ej Rzeszy jest jej wielką siłą, ale równocześnie niemałą słabością. Hitlerowskie Niemcy, zatrzymane w swoim imperialistycznym pochodzie, osadzone w miejscu, pozbawione haszyszu ciągłych triumfów, mogą się znaleźć w obliczu groźnych fermentów wewnętrznych. Narodowy socjalizm przypomina wezbraną górską rzekę – zahamowany, obmurowany tamami, zacznie rwać brzegi, zdolny jest stać się siłą niszczycielską, niezwykle trudną do ujarzmienia. Dlatego też Hitler musi karmić swój naród coraz to nowymi zdobyczami. Odbudowanie potęgi militarnej Niemiec, odzyskanie Nadrenii, wcielenie Austrii do Rzeszy, zagarnięcie krajów sudeckich... W świadomości każdego Niemca utwierdzone jest głęboko przekonanie, że to jeszcze nie koniec, a nawet: że to dopiero początek, wstęp do dalszych, wielkich zdobyczy, czy też – w niemieckim pojęciu – rewindykacji...
Oto są ważkie, psychologiczne czynniki, które – obok szeregu innych, politycznych i gospodarczych, wyżej już omówionych – nie pozwalają nam karmić się iluzjami na temat zachodniego sąsiada.
Niemcy idą na Wschód. Po zgnieceniu Czechosłowacji macki Berlina dotarły na Ruś Podkarpacką. Zdaje się, że Rzesza chce przeznaczyć temu kraikowi rolę bazy operacyjnej polityki niemieckiej przeciw Rosji, rolę ukraińskiego „Piemontu”, z którego będzie promieniować nad Dniepr idea „niepodległej” Ukrainy w stylu 1918 roku...
Równocześnie Niemcy patrzą z coraz większą uwagą na Litwę Kowieńską, poważnie myśląc nad otworzeniem sobie bramy do krajów bałtyckich, bezpośrednich sąsiadów państwa sowieckiego. Słyszeliśmy już o propozycjach „handlowych” przedstawionych Litwie przez rząd berliński. Mamy wrażenie, że jest to dopiero niewinna przygrywka do jakiejś akcji na większą skalę.
Niemiecki potok, prąc na Wschód, żłobi sobie drogi okrężne, a przez to długie i najeżone skomplikowanymi trudnościami. Na szlaku najprostszym leży jak skała państwo polskie. I dlatego też polityka niemiecka marzy, by skałę tę poruszyć, pchnąć w kierunku wschodnim, rozbić przy jej pomocy imperium sowieckie, przekuć ją na gładki gościniec, ułatwiający „narodowi bez przestrzeni” urzeczywistnienie najwspanialszych snów...
I dlatego też państwo polskie nie może przystąpić do realizacji misji naszego Narodu na Wschodzie dopóty, dopóki będzie czuło na swej zachodniej granicy nacisk spiętrzonej fali niemieckiej.
Wspomniałem już o niebezpieczeństwach, które kryje w sobie plan polsko-niemieckiego współdziałania na Wschodzie. Niemniej ryzykownym i krótkowzrocznym jest pomysł samodzielnej akcji Polski w tamtym kierunku przy równoczesnym istnieniu obecnej proporcji sił między nami i III-ą Rzeszą. Jakiż, silny i śmiały, naród zachowa się obojętnie wówczas, gdy mu obcy będą zabierać dla siebie cel jego długich marzeń i pragnień? Sądzę, że takim narodem jest przede wszystkim dzisiejszy naród niemiecki...
Polska musi pozbyć się groźnej rywalizacji swego zachodniego sąsiada. Musi rozstrzygnąć dziejowy problem swych stosunków z Niemcami tak, by, idąc na Wschód, nie potrzebowała obawiać się uderzenia nożem w plecy lub też, popieranych orężem, pretensji sąsiada do współudziału w urządzaniu krajów, ujarzmionych dziś przez Sowiety.
Ponad wiekami słabości i upadku, nawiązujemy do wielkiej myśli pierwszych Jagiellonów, tej myśli, która pchnęła naszą cywilizację na Wschód, ale także stworzyła Grunwald i pokój Toruński.
Przed wielką walką o urzeczywistnienie polskiej misji na Wschodzie czeka nas walka na innym froncie. Od niej zależy, czy będziemy mogli wznowić potężny, twórczy, samodzielny pochód polskiej cywilizacji.
Wojciech Kwasieborski
Tekst pochodzi z książki "Nad Odrą i nad Dnieprem" Warszawa 1939 | Tekst znajduje się w Domenie Publicznej i może być dowolnie rozpowszechniany i powielany.
Wojciech Kwasieborski urodził się 31 marca 1914 w Warszawie, zamordowany przez Niemców 21 czerwca 1940 w Palmirach. Ukończył Gimnazjum im. Jana Zamoyskiego. Podczas nauki w szkole kierował Narodową Organizacją Gimnazjalną. Został absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
Był jednym z głównych ideologów polskiego narodowego radykalizmu. Działał w Związku Akademickim Młodzież Wszechpolska i Ruchu Młodych Obozu Wielkiej Polski. Od kwietnia 1934 r. był członkiem Obozu Narodowo-Radykalnego, a po jego delegalizacji zasilił szeregi Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”. Aż do 1939 r. był jednym z najbliższych współpracowników Bolesława Piaseckiego, członkiem kierownictwa organizacji i jednym z twórców ideologii organizacji. W tych latach był redaktorem naczelnym pism RNR: „Akademika Polskiego”, „Falangi” i „Przełomu”. Był też autorem m.in. broszury „Podstawy narodowego poglądu na świat” (1937). W lecie 1939 r. Kwasieborski opuścił szeregi RNR. We wrześniu 1939 r. służył w Obronie Przeciwlotniczej. Po upadku państwa polskiego nawiązał współpracę z konspiracyjnymi strukturami Stronnictwa Narodowego. Aresztowany przez Gestapo, został zwolniony w kwietniu 1940 r. Zaangażowany w konspirację (według niektórych źródeł, w działalność Konfederacji Narodu Bolesława Piaseckiego) został ponownie pojmany przez Niemców. Rozstrzelano go 21 czerwca 1941 r. w Palmirach, w ramach akcji eksterminacji polskiej elity.
Wojciech Kwasieborski oraz Bolesław Piasecki, 1937
UWAGA: Ujawniam kulisy zdjęcia z Braunem i Swiridowem w Moskwie | Agnieszka Piwar
Na ten moment czekałam sześć lat. Tyle bowiem trwały prace nad najnowszym filmem Grzegorza Brauna pt. „Gietrzwałd 1877. Wojna Światów”. To właśnie przy okazji realizacji produkcji powstało słynne zdjęcie z Moskwy, na którym widać rosyjskiego dziennikarza Leonida Swiridowa.
Czytaj więcej Agnieszka Piwar UWAGA: Ujawniam kulisy zdjęcia z Braunem i Swiridowem w Moskwie
Grzegorz Braun: W Gietrzwałdzie rozstrzygnęła o losach świata siła bezsilnych | Wywiad | Agnieszka Piwar
Agnieszka Piwar: W trakcie oglądana dokumentu „Gietrzwałd 1877. Wojna Światów”, przemknęła mi taka myśl, że jeśli Pana najnowszy film dotrze do odpowiednich osób, to może powstrzymać wybuch III wojny światowej, która wisi na włosku. Po prostu dopatrzyłam się wielu analogii do obecnych czasów. Wtedy też miała wybuchnąć wojna wszystkich ze wszystkimi, ale z konkretnego powodu do niej nie doszło.
Grzegorz Braun: – Cieszę się, że te analogie są na tyle mocne i w filmie uwidocznione, że to natychmiast wywołuje taki – przeze mnie oczekiwany, wytęskniony – odzew. Chciałbym, żeby ten film był tak odbierany. Jednak proszę zwrócić uwagę, że jeśli Gietrzwałd w roku 1877 okazał się czarnym łabędziem polityki globalnej, wielkiej gry mocarstw i po prostu udaremnił realizację scenariusza eskalacji wojennej, to nie stało się tak dlatego, że przesłanie Gietrzwałdu dotarło w sposób skonkretyzowany do jakichś mężów stanu, królów, cesarzy, marszałków, generałów, sułtanów. Nic takiego się nie wydarzyło.
Sytuacja w tamtym roku miała już charakter tak wielowątkowej, zawikłanej, wielowektorowo nawarstwionej i wielostronnie prowadzonej operacji politycznej, dyplomatycznej – z akcentem coraz mocniejszym na rozwiązania militarne, wojenne – że tej sytuacji, tak zapętlonej, nie dawało się już rozwikłać.