OBRONA LWOWA 1918 SEMPER FIDELIS
18 listopada zapraszamy na krakowskie obchody 105. rocznicy bohaterskiej obrony Lwowa - zwycięskiego powstania Orląt Lwowskich
Artur Oppman, Orlątko | ... Mamo, czy jesteś ze mną? Nie słyszę twoich słów... W oczach mi trochę ciemno... Obroniliśmy Lwów!... Zostaniesz biedna samą... Baczność! Za Lwów! Cel! Pal! Tylko mi ciebie, mamo, Tylko mi Polski żal!...
OBRONA LWOWA 1918-1920 SEMPER FIDELIS
Ochotnicza Legia Kobiet, ochotnicza organizacja wojskowa utworzona we Lwowie w 1918 przez kobiety, pragnące walczyć o niepodległość Polski. Kobiety z OLK walczyły o Lwów w trakcie wojny polsko-ukraińskiej oraz wojny polsko-bolszewickiej, w tym także w walkach o Wilno

Dwóch zaufanych ludzi, pistolet za pasem i determinacja, by wskrzesić naród po trudach wojny i latach zaborów. Tylko tyle miał ze sobą Mieczysław Jałowiecki, wyruszając w trudną misję dyplomatyczną do skonfliktowanego wówczas Gdańska. Choć stał się jednym z pionierów walk o polską tożsamość tego miasta oraz pozyskał strategicznie ważny dla Polski półwysep Westerplatte, dzisiaj mało kto o nim pamięta. Należne mu miejsce w świadomości potomnych próbuje przywrócić Andrzej Jałowiecki, prawnuk Pierwszego Delegata Rządu Polskiego w Wolnym Mieście Gdańsku.

Artykuł został pierwotnie opublikowany [2021-10-14] na portalu Muzeum Historii Polski i udostępniany jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski.

Natalia Pochroń, Muzeum Historii Polski: Mówiąc o odrodzeniu się państwa polskiego w 1918 r. przywołujemy najczęściej znane powszechnie postaci, takie jak chociażby Józef Piłsudski czy Ignacy Paderewski. Wiele osób równie zasłużonych pozostaje jednak zapomnianych - jedną z nich jest Mieczysław Jałowiecki. Kim był człowiek, który stanął na czele pierwszej konspiracyjnej delegacji rządu polskiego w Gdańsku?

Andrzej Jałowiecki: Mieczysław wywodził się z ruskich kniaziów Pieriejasławskich-Jałowieckich. Jak napisał w swoich wspomnieniach: „Nasza rodzina należała do Rurykowiczów, a to w Rosji znaczyło bardzo dużo. Czuliśmy się jednak Polakami, a to w Rosji bardzo przeszkadzało”. Wysoką pozycję rodzina Mieczysława zawdzięczała nie tylko korzeniom. Jego ojciec, Bolesław, dał się poznać jako zasłużony działacz gospodarczy i polityczny – pełniąc m.in. funkcję posła do Dumy Rosyjskiej. Oprócz tego był również wybitnym budowniczym kolei, twórcą Pierwszego Towarzystwa Kolei Podjazdowych w Rosji.

Ze względu na pochodzenie, jak i ogromne zasługi ojca, udało się Mieczysławowi zdobyć gruntowne wykształcenie – ukończył m.in. Liceum Cesarskie w Petersburgu, następnie studiował w Rydze, Halle oraz Bonn, kształcąc się w kierunkach z zakresu ekonomii, chemii i agronomii. Do tego biegle władał co najmniej kilkoma językami, co otworzyło mu drogę do kariery międzynarodowej. Pracował m.in. jako attaché przy ambasadzie Rosji w Berlinie, radca Ministerstwa Rolnictwa w Petersburgu, dyrektor Towarzystwa Rosyjsko-Bałtyckiego, krótko przebywał także na misji w Wielkiej Brytanii. Do tego – a może przede wszystkim – był ziemianinem, właścicielem potężnych i nowoczesnych jak na tamte czasy majątków Syłgudyszki i Otulany. Można więc powiedzieć, że do momentu wybuchu rewolucji bolszewickiej należał do jednej z zamożniejszych i bardziej wpływowych warstw imperium carów.

MHP: Co stało się po wybuchu rewolucji 1917 r.? Jaki los spotkał wówczas polskich ziemian zamieszkujących tereny cesarstwa?

Andrzej Jałowiecki: Na skutek rewolucji bolszewickiej polscy ziemianie pozbawieni zostali ziemi i posiadanych majątków. Taki też los spotkał Mieczysława Jałowieckiego. W wyniku konfliktu utracił wszystkie dobra należące do jego rodziny. Mało tego - zmuszony był uciekać z Rosji w obawie przed zagrożeniem ze strony bolszewików. Początkowo zatrzymał się na Wileńszczyźnie, jednak tam również sytuacja nie wyglądała ciekawie. Separatystyczne dążenia Litwy, niepokoje społeczne, a przede wszystkim rosnące zagrożenie ze strony Armii Czerwonej – to wszystko skłoniło środowisko ziemiańskie, na czele z mojego pradziadka, do udania się z delegacją do Warszawy, w celu pozyskania pomocy państwa polskiego dla zagrożonego Wilna. Mieczysław planował, że po pomyślnym załatwieniu sprawy  wraz z posiłkami powróci do miasta i czynnie włączy się w jego obronę. Jego losy potoczyły się jednak zgoła odmiennie.

MHP: Zamiast do Wilna, trafił do Wolnego Miasta Gdańska.

Andrzej Jałowiecki: Tak, na polecenie Józefa Piłsudskiego – de facto swojego bliskiego krewnego – został mianowany przez ówczesnego ministra aprowizacji Antoniego Minkiewicza na stanowisko Generalnego Delegata Ministerstwa Aprowizacji na miasto Gdańsk. Kilkanaście dni później premier Paderewski powierzył mu dodatkowo funkcję delegata rządu polskiego w Gdańsku. Na tę skomplikowaną i niebezpieczną misję mógł zabrać ze sobą jedynie dwóch współpracowników oraz słowa przestrogi od swojego wuja – Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego: „Nie dogodzisz nam - czeka cię kula w łeb. Nie dogodzisz Niemcom, dostaniesz od nich kulę, staraj się, aby ciebie jedno i drugie ominęło. To są moje instrukcje”.

MHP: Służba Jałowieckiego w Wolnym Mieście Gdańsku związana była ściśle z Amerykańską Misją Żywnościową dla Polski. Co to była za misja?

Andrzej Jałowiecki: Warunki żywnościowe, w jakich znalazła się odrodzona Polska, były tragiczne. Nie mogąc zaspokoić głodu żywności czy leków własnymi siłami, rząd polski postanowił poszukać pomocy na zewnątrz. Przyszła ona zza Oceanu, od Herberta Hoovera, późniejszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. W ramach utworzonej w tym celu Amerykańskiej Misji Żywnościowej, Amerykanie zobowiązali się dostarczyć Polsce żywność, leki i niezbędny sprzęt techniczny. Dostawy te trzeba było jednak odebrać i w tym miejscu zaczynał się problem. Formalnie Gdańsk uznawany był wciąż za terytorium należące do Niemiec, a ich władze nie zgodziły się wpuścić tam żadnej polskiej organizacji - poza trzema Polakami, i to działającymi w charakterze wyłącznie członków misji amerykańskiej. Tu pojawiła się właśnie rola Mieczysława Jałowieckiego.

Mając do dyspozycji dwóch współpracowników, Witolda Wańkowicza (swojego kuzyna) i Michała Borowskiego, zorganizował od podstaw całą misję odbioru wagonów humanitarnych z USA. Łącznie dzięki jego staraniom do wyczerpanej wojną Polski dotarło blisko 55 tysięcy wagonów jedzenia. Do tego dochodziły dostawy leków, broni i innych środków. Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że była to misja prawdziwie w duchu Jamesa Bonda. Jałowiecki nie miał swojego Astona Martina DB5, ale miał kolej, na której niejednokrotnie przyszło mu wyciągnąć pistolet i w ten sposób bronić siebie oraz współpracowników przez zamachami na ich życie.

MHP: Jak polska delegacja została przyjęta w Gdańsku? Jakie nastroje panowały wówczas w tym mieście?

Andrzej Jałowiecki: Sytuacja w Gdańsku po wojnie była bardzo trudna, co w dużej mierze wynikało z niejasnego statusu tego miasta. Kwestia jego przynależności budziła ożywione dyskusje uczestników konferencji paryskiej, a decyzja o utworzeniu Wolnego Miasta Gdańska zapadła dopiero wiosną 1919 r. Zanim jednak do tego doszło, rząd w Berlinie próbował za wszelką cenę bronić się przed utratą cennego dla siebie miasta, zamieszkiwanego zresztą w dużej mierze przez ludność niemiecką. Stąd gdy Jałowiecki wraz ze współpracownikami 30 stycznia 1919 r. przyjechał do Gdańska, spotkał się ze zdecydowanie nieprzychylnym nastawieniem jego mieszkańców. W mieście panował niemiecki terror, a ludność niemiecka organizowała liczne wrogie demonstracje przeciwko polskiej delegacji, utrudniając dostawy amerykańskiej pomocy do Polski. Doszło nawet do napadu na pociąg z pierwszym transportem żywności, z którego mój pradziadek tylko dzięki zimniej krwi oraz broni za pasem zdołał ujść z życiem.

Mimo tych niesprzyjających warunków nie zrezygnował. Wiedział, że ma misję do wypełnienia i musi doprowadzić ją do końca. Oprócz tego, dokumentując sytuację w Gdańsku znacząco wspomógł również delegację polską na konferencji pokojowej w Paryżu, dostarczając jej ważnych argumentów w walce o przynależność Gdańska. Sam przy tym  niejednokrotnie wykazał się ogromnymi zdolnościami dyplomatycznymi, sprytnie lawirując między Brytyjczykami, Amerykanami, Niemcami i przedstawicielami innych krajów, posiadającymi nierzadko całkiem odmienne interesy czy wizje polityczne. Jałowiecki potrafił skutecznie budować relacje dyplomatycznie i umiejętnie wykorzystywać je dla dobra Polski.

MHP: To jednak nie jedyne, co udało mu się osiągnąć. Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że Polska zawdzięcza Mieczysławowi Jałowieckiemu Westerplatte. Dlaczego?

Andrzej Jałowiecki: Kiedy Mieczysław wraz z delegacją przyjechał do Gdańska, półwysep Westerplatte był zwykłym nadmorskim kurortem z paroma willami i domem kuracyjnym z restauracją. Mieczysław szybko jednak dostrzegł jego strategiczne znaczenie i zrozumiał, że kto ma Westerplatte, ten panuje nad wejściem do portu gdańskiego. Zanim w podobnym przekonaniu utwierdzili się agenci angielscy i bolszewiccy, również zainteresowani półwyspem, postanowił pozyskać go dla państwa polskiego. Ten też pomysł przedstawił Ignacemu Paderewskiemu, który zareagował na niego z dużym entuzjazmem. Problem polegał jednak na tym, że narodowe kasy świeciły pustkami, a żeby zdobyć Westerplatte, należało je wykupić. W takiej sytuacji Mieczysław Jałowiecki, zachęcony przez polskie władze, zaciągnął kredyt i zdecydował się zainwestować własne pieniądze w zakup półwyspu z obietnicą, że w chwili objęcia Gdańska przez Rzeczpospolitą Westerplatte zostanie od niego odkupione przez polski rząd.

Chociaż nie obyło się bez problemów, ostatecznie udało się sfinalizować transakcję i półwysep trafił do Polski. W podobny sposób Mieczysław Jałowiecki wykupił także szereg innych nieruchomości, o strategicznym znaczeniu dla ówczesnego i dzisiejszego Gdańska.

MHP: Niespełna dwadzieścia lat później wykupione przez Jałowieckiego Westerplatte stało się obiektem niemieckiej agresji, rozpoczynającej II wojnę światową. Jak potoczyły się wówczas losy Mieczysława? Jak zareagował na atak strategicznego w jego mniemaniu półwyspu?

Andrzej Jałowiecki: Mieczysław Jałowiecki już wcześniej, bo pod koniec 1920 r., zawiedzony polityką polskiego rządu, opuścił Gdańsk i osiedlił się w majątku Kamień w ziemi kaliskiej, gdzie wrócił do ziemiańskiego życia i zajął się tym, co naprawdę kochał – czyli rolnictwem i działalnością społeczną. Gdy w 1939 r. rozgłośnia radiowa informowała, że „Westerplatte broni się nadal” stawiając dzielnie opór niemieckiej agresji, Jałowiecki opuścił Polskę. Informację o wybuchu wojny przyjął z bólem serca, ale wiek nie pozwolił mu już czynnie zaangażować się w obronę kraju. Nie mogąc podjąć walki z bronią o granice, przystąpił do batalii piórem – o polskiego ducha.

Po wyjeździe z Polski osiedlił się w Wielkiej Brytanii, gdzie aktywnie działał w środowiskach polonijnych. Pozostawił po sobie wiele broszur i książek, głównie z dziedziny rolnictwa i turystyki, ale i szesnaście tomów pamiętników, pisujących historię jego życia oraz wielkich przemian, dokonujących się w dziewiętnastowiecznej Rosji, w tym zmierzch polskiego ziemiaństwa czy tradycji szlacheckich. Wspomnienia te mają o tyle istotną wartość, że ukazują wielką historię z perspektywy jednostki – naocznego świadka, a często także jej uczestnika. W niezwykle barwnych, wzbogaconych nutką ironii opisach, spotykamy bohaterów powszechnie znanych – takich jak chociażby Rasputin, car Mikołaj II, Józef Piłsudski czy Ignacy Paderewski, ale i ogromną rzeszę postaci anonimowych, pozostających na marginesie historii. Mieczysław przedstawił ich jako ludzi z krwi i kości, ze wszystkimi ich słabościami i przywarami, o czym nie przeczytamy w podręcznikach do historii.

Dzięki staraniom jego wnuka, a mojego ojca, udało się wydać część z tych wspomnień. To jednak nie wszystko. Poza nimi zostawił po sobie także ponad 1000 akwareli, obrazujących ówczesne życie, krajobrazy, majątki, pałace, dwory szlacheckie – świat, który tak bardzo kochał, a który na jego oczach odszedł w zapomnienie.

MHP: O samej Polsce Jałowiecki jednak nie zapomniał nigdy. Czego uczy nas dzisiaj postać pierwszego delegata rządu polskiego  w Gdańsku?

Andrzej Jałowiecki:  Patriotyzmu i oddania służbie ojczyźnie, ale i bezkompromisowości oraz wytrwałości w dążeniu do założonych celów, nawet wtedy, gdy sytuacja wydaje się z pozoru beznadziejna. Bo tak ona właśnie wyglądała w przypadku Mieczysława. Człowiek wykształcony, zamożny, dysponujący majątkiem ziemskim o powierzchni sięgającej blisko 42 tysiące hektarów, a do tego licznymi fabrykami i kopalniami – w wyniku rewolucji bolszewickiej stracił wszystko, na co pracował on i kilka pokoleń jego rodziny. Mimo tego nie poddał się i podjął walkę – najpierw o ukochaną Wileńszczyznę, później o Polskę, ryzykując życie i narażając się zarówno ludności niemieckiej, jak i swoim rodakom. Przedstawiciel jednego z najbardziej liczących się rodów, zmarł za granicą, mając przy sobie zaledwie 63 funty i kufer, skrywający historyczne dokumenty i kilkanaście tomów wspomnień.

Dzisiaj o Mieczysławie Jałowieckim niewiele się mówi, łatwiej nam doceniać zasługi żołnierzy walczących z bronią w ręku. Tymczasem jest wiele bohaterów „cichych” i zapomnianych, takich jak Mieczysław Jałowiecki, którego walka o odbudowę kraju przybrała nieco inną formę - ogromnej pracy organizacyjnej, gospodarności i umiejętnego zarządzania dobrami narodowymi czy znajdowania rozwiązań w sytuacjach pozornie bez wyjścia. Mam nadzieję, że jego postać chociaż w pewnym stopniu pozwoli przywrócić należną im pamięć.

 Rozmawiała Natalia Pochroń

 

Menu postaci